16 maj 2023

Justyna Kowalczyk-Tekieli: szczyt forma za mną, inne szczyty przede mną [wywiad]

– Nie pobiegnę już tak szybko na nartach, ale za to można zrobić coś dużo lepszego w innych sferach życia – mówi Justyna Kowalczyk-Tekieli, dwukrotna mistrzyni olimpijska. Jak wygląda jej sportowa emerytura u boku alpinisty, kiedy wsiądzie na rower elektryczny i czemu jej syn nie będzie musiał słuchać wykładów o ciężkiej pracy? Odpowiedzi na te i inne pytania można znaleźć w najnowszym wywiadzie.

W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że narty dawały Pani wolność. Co daje rower?

Rower przez całe życie dawał mi część przygotowań do dobrej formy narciarskiej. Był to element treningowy, zwłaszcza w okresie wiosenno-letnim. Przede wszystkim traktowałam go typowo treningowo, ćwicząc na podjazdach. Wcześniej, kiedy byłam dzieckiem i nie było jeszcze treningów, rower to było praktycznie wszystko. Był to jedyny środek komunikacji na wsi. Można nim było pojechać nad rzekę, do sklepu, do kolegi i koleżanki. Wtedy dawał mnóstwo możliwości, a później stał się po prostu elementem treningowym. Teraz jest na przykład formą spaceru z dzieckiem, wciąż jest ze mną obecny.

Po przejściu na sportową emeryturę daleko Pani do typowego spokojnego życia emerytki.

Mój mąż nie lubi być nazywany sportowcem, ale jest bardzo aktywnym człowiekiem, alpinistą. Ktoś taki potrzebuje bardzo urozmaiconego treningu, podobnego jak w biegach narciarskich. Staram się pomagać mu, żeby bez przerwy był na bardzo wysokich obrotach. Nie jest to ten sam poziom aktywności, ten sam system, nie są to te same wartości co jeszcze kilka lat temu, ale staram się codziennie coś robić. Gdy pojawiło się nam dziecko, ja przejęłam większość obowiązków, nie mam więc żadnego planu treningowego, ale ze względu na to, że jestem w tym temacie wykształcona, staram się jakoś lawirować. Jeśli są odpowiednie warunki, wychodzę z dzieckiem, ciągnę go na rolkach, jadę z nim na rowerze czy idę z nim w góry, a jeśli mogę go z kimś zostawić na godzinę, dwie czy czasem trzy, patrzę, jaka jest pogoda za oknem, i szybko decyduję, czy wybiec w góry, wsiąść na rower, czy może ze względu na pogodę lepiej pociągnąć na trenażerze. Sport nie jest dla mnie najważniejszy, ale jeśli ktoś patrzy na to z boku, to widzi, że jest bardzo ważny i że przy priorytecie dziecko-mąż jest na następnym miejscu.

Jest Pani w stanie włączyć już na rowerze tryb relaksu?

Tak, zwłaszcza z maleństwem. W nowym rowerze, który ostatnio odebrałam, od razu będzie zamontowany fotelik dla dziecka. Miałam dwa i pół roku przerwy od mocnej jazdy na rowerze, teraz jest to bardziej relaks, choć w tym roku przejechałam już kilka podjazdów w okolicach Zakopanego, żeby sprawdzić, co tam jeszcze noga podaje, bo ona mi kiedyś pod górę bardzo dobrze podawała. Po płaskim i na zjazdach nie chcę ryzykować i nigdy tego nie robiłam, bo nie ma sensu narażać się na upadek, nie jestem kolarką, czasem wystarczy studzienka i można złamać obojczyk. Na nartorolkach i nartach mogłam ryzykować, a nawet musiałam, bo to była moja praca. Na rowerze jeżdżę spokojnie, ale zaczęłam ostatnio sprawdzać, czy chciałabym jeszcze wrócić do tych podjazdów, czy nie.

Nie korci Panią, żeby porównywać swoje czasy na podjazdach, śledzić postępy?

Zapisuję te swoje treningi na Stravie, mam kilka KOM-ów na segmentach, ale wychodzi mi to bardziej mimochodem. Mam jeszcze taki nawyk z czasów, kiedy trenowałam, a częściowo wynika to też z obecnych ograniczeń czasowych, że kiedy widzę podjazd, staram się pokonać go troszeczkę szybciej, żeby coś zostało w moim organizmie po tym treningu. Chcę jak najlepiej wykorzystać ten czas, kiedy jestem aktywna.

Trudno było wygasić silnik i zmienić swoje życie?

Ten proces trwał i trwa nadal. Gdyby popatrzeć na moje aktywności, to pewnie niejeden sportowiec w Polsce trenuje mniej. Na początku skończyłam z wyczynem, ale startowałam jeszcze trochę w maratonach narciarskich, zresztą ostatnio do tego wróciłam. Trenowałam dziewczyny, [w latach 2018-2021 Justyna Kowalczyk-Tekieli była asystentką trenera głównego polskiej kadry kobiet w biegach narciarskich – red.], przez długi czas mogłam pomagać im z perspektywy osoby szybszej, silniejszej i wytrzymalszej. Później była ciąża, która sama przez się kobietę stopuje. Oczywiście ona też była bardzo aktywna w porównaniu z tego typu stanem u innych kobiet. Ciąża to był jeszcze pikuś, ale później, gdy nie śpisz po nocach, zostajesz z tym małym oseskiem przez tyle czasu, to nic ci się nie chce. Chłopca mamy jednak takiego, że kiedy nie jest przez dłuższy czas na dworze, to przynosi buciki, kurtkę, stoi pod drzwiami i płacze, bo musi wyjść. Gdy miał tydzień, już jeździłam z nim na łyżworolkach, ciągnąc go w wózku za sobą, oczywiście po płaskim na bezpiecznej trasie, mierząc siły na zamiary. W moim odczuciu był to aktywny bardzo odpoczynek. Później, gdy ktoś mógł zostać czasem z dzieckiem, tych aktywności było więcej. Obecnie, ze względu na to, że mój mąż Kacper potrzebuje być w bardzo wysokiej formie fizycznej, wydolnościowej, starałam się wrócić do dobrej formy. W różnych elementach pozawspinaczkowych jestem od niego trochę lepsza i mogę mu pomóc.

Od małego była Pani nauczona ciężkiej pracy, pomagała Pani przy gospodarstwie, później ciężko Pani trenowała. Co, jeśli chodzi o ciężką pracę, chciałaby Pani przekazać swojemu synowi i młodym, którzy chcieliby pójść w Pani ślady?

Synowi za bardzo nie będę prawić żadnych kazań, mam nadzieję, że on to po prostu będzie widział. Jeździmy do moich rodziców do Kasiny Wielkiej i, co prawda, rodzice wygasili już nieco swoje gospodarstwo, bo wiek już nie ten, żeby pracować tak, jak my kiedyś pracowaliśmy, ale ta praca na gospodarstwie ciągle jest widoczna. Mam nadzieję, że jeszcze przez kilka lat tak będzie, wiadomo, że na takim gospodarstwie wiejskim nie zarabia się i pracuje się na nim już raczej z przyzwyczajenia, ale największym plusem tego wszystkiego jest przebywanie na świeżym powietrzu i aktywowanie mięśni, wysiłek. Chciałabym, żeby chłopczyk to zobaczył i miał głęboko w podświadomości, że spędzanie czasu poza domem to nie jest nic dziwnego, że dziwnym jest zostać w domu. Taki mamy zamysł z Kacprem. Kacper jest cztery razy bardziej napalony na aktywność niż ja, musiał też poświęcić więcej niż ja, żeby być tam, gdzie teraz jest, więc albo z dwóch minusów wyjdzie plus, czyli dziecko będzie chciało siedzieć za komputerem, albo będzie miało taką szajbę, że go nie utrzymamy [śmiech].

Ma Pani kontakt z młodymi sportowcami. Jakie wnioski nasuwają się Pani, gdy porównuje z nimi siebie z przeszłości, swoje koleżanki i kolegów z dawnych zgrupowań?

Siebie trudno porównywać, bo człowiek jest subiektywny, oceniając siebie. Mój trener miałby pewnie dużo do powiedzenia w tym temacie. Młodzież ma teraz inaczej. Z jednej strony ma łatwiej, choćby biorąc pod uwagę łatwą dostępność technicznej odzieży, nawet jeśli nie osiągnęło się jeszcze wyższego poziomu sportowego. To bardzo ważna kwestia w biegach narciarskich czy na rowerze. Kiedy odmroziłam swoje palce? Gdy miałam 16-17 lat i nie było mnie stać na rękawiczki. Później mogłam być nawet na 40-stopniowym mrozie, bo miałam odpowiednią odzież. Z jednej strony mają więc łatwiej, ale z drugiej strony trzyma ich internet, każdy z nas siedzi z tym telefonem. Zamiast odpocząć po treningu, przespać się, gapimy się w telefony. Kiedyś tego nie było, czytało się książkę, a kiedy czytasz książkę i jesteś zmęczony, to zasypiasz. Mając w ręku telefon, możesz się wkręcić tak, że przemęczysz to i nie zaśniesz. Kiedy masz dwa czy trzy treningi dziennie i nie prześpisz się po obiedzie, zmęczenie się nasila.

Nawet dla bardzo zmotywowanych osób internet w telefonie to czynnik, nad którym trzeba zapanować. W mojej młodości, do 23-25 roku życia, nie był to problem. Teraz osoby w moim wieku są trenerami i my nie jesteśmy jeszcze w stanie odpowiednio tego zrozumieć, jak pokierować młodymi. Myślę, że gdy trenerami zostaną osoby kilka lat młodsze niż ja, będą potrafiły pomóc z takimi zagrożeniami. Już nie mówię o wszystkich komentarzach na swój temat, które krążą w sieci, ale żeby dojść do takiego etapu, to trzeba już być na określonym poziomie. Teoretycznie młodzi mają lepiej, jest też dużo ścieżek rowerowych, na których można też trenować w moim sporcie i jeździć na nartorolkach, czegoś takiego kiedyś nie było. Jest wiele udogodnień, ale jest też bardzo wiele pokus. Jest również takie podejście, że nie musisz bardzo dużo zrobić, żeby było dobrze. Kiedyś dla dzieci ze wsi sport to było coś, to był wyjazd gdzieś dalej, choćby na zawody do Krakowa. A teraz jakie dziecko będzie się cieszyć, że pojedzie do Krakowa, jeśli za chwilę pojedzie gdzieś z rodzicami w fajne miejsce albo nawet poleci? Świat się do nas zbliżył, priorytety się pozmieniały. Wydaje mi się, że wszystko siedzi w tym, jak rodzice wychowają dziecko. Jeśli dziecko będzie widziało ten sport jako coś normalnego i później wybierze wyczyn, to wszystko pójdzie równo, spokojnie, a jeśli się okaże, że dziecko ma supertalent do sportu, ale nie było wychowane sportowo, to może się pojawić znak zapytania.

Gunn-Rita Dahle Flesjaa, najbardziej utytułowana kobieta w historii MTB, powiedziała kiedyś, że dobre wyniki to nie tylko zasługa ciężkiego treningu, a poprawa sportowa przychodzi wtedy, gdy umie się też dobrze odpoczywać. Zgadza się z tym Pani w kontekście sportu amatorskiego i zawodowego?

Nie byłam jeszcze blisko sportu amatorskiego, dopiero zaczynam poznawać jego meandry w Polsce, jeśli chodzi o biegi narciarskie, ale to jeszcze za mało, żebym podejmowała się ocen. Jeśli chodzi o sport wyczynowy, to wypoczynek jest bardzo, bardzo ważny, ale często staje się wymówką. Kiedy trzeba docisnąć, nagle pojawiają się pytania „a kiedy będziemy wypoczywać?”. Wypoczywać będziemy wtedy, jak przyjdzie na to czas. Jest zdanie „pracuj ciężko, odpoczywaj dobrze”. Wiele osób idzie w kierunku „odpoczywaj dobrze”, zapominając, że najpierw jest „pracuj ciężko”. To nie jest tak, że zrobisz jeden dobry trening i odpoczywasz cały dzień. Musisz zrobić dobry mikrocykl, żeby odpocząć po tym dobrym mikrocyklu, a nie po jednym-dwóch dniach. Chyba że ktoś robi dwudniowe mikrocykle, ale nie wiem, co w nie włoży, żeby dały efekt.

Jak Pani podchodziła do tej kwestii podczas swojej kariery i jak podchodzi obecnie?

Patrząc na moje wyniki, chyba znalazłam tę równowagę, bo potrafiłam utrzymać formę praktycznie przez cały sezon. Pierwsze starty miałam zazwyczaj troszkę słabsze, ale pod koniec kariery miałam już wszystkie starty równe. Jeśli przez 6 miesięcy potrafisz być na bardzo wysokim poziomie, to znaczy, że wszystko jest dobrze poukładane. Poza tym przez 10 lat byłam na szczycie swojego sportu. Dochodziłam do tego, ale jak już doszłam, to pozostałam tam przez 10 lat. Może moje kolana, kręgosłup czy biodra powiedziałyby teraz, że trochę się przechwalam, bo było tej roboty dużo i czuję ją teraz, są kontuzje, pewnie niedługo groźby operacji. Kiedy prowadził mnie doktor Śmigielski, zawsze śmialiśmy się, gdy mówiłam mu, że muszę być na tyle dobrą zawodniczką, żeby później mieć kasę na te wszystkie operacje. Sport wyczynowy to nie jest uśmiech, to jest robota. Ta robota musi zostać w ciele. Teraz jest świadomość mięśni głębokich, rozciągania itd., kiedy my zaczynaliśmy 20-30 lat temu, nie było tej wiedzy, była robota. Trener mówił „pogimnastykuj się”, a ja odpowiadałam, że nie ma czasu, idę się wyspać przed drugim treningiem. Teraz jest inaczej, jest ta wiedza, że core jest ważny, że musisz się rozciągnąć, że ci to pomoże, nawet jeśli wydaje ci się, że nie przyda się to w takim sporcie jak kolarstwo, to bardzo ci to pomoże. Z tą wiedzą może byłoby u mnie trochę lepiej, ale może rozdrobniłabym się na core zamiast zrobić kolejną imitację skakaną i nie byłabym już tak dobrą wydolnościowo zawodniczką? Wydaje mi się, że znaleźliśmy ten balans, choć trener dużo ze mną walczył, żeby ten balans był [śmiech].

Brakuje Pani czegoś z dawnego życia?

Jedynie czasem rywalizacji, ale zastępuję to sobie czasem, startując w maratonach narciarskich. Poza tym nie mam na co narzekać, bo wyjeżdżam, gdzie chcę i kiedy chcę, nikt nie ma na to wpływu, tylko mąż, więc razem robimy, co chcemy. Trenuję tyle, ile potrafię i mogę, więcej chyba bym już nie wytrzymała, chyba że wyjechałabym do hotelu i tylko trenowała. Jestem na bardzo wysokim poziomie wytrenowania, tego najbardziej mi brakowało po ciąży, gdy nie byłam już tak silna i wytrzymała, choć nie było aż tak źle. Doszłam jednak do siebie i już jest wszystko dobrze. Czasem wystartowałabym jeszcze poważnie, a jeśli chodzi jeszcze o dawne życie, trochę czuję, że czas upłynął, że te szczyty formy już za mną, nawet jeśli zrobię wszystko dobrze, nigdy nie pobiegnę już tak szybko jak w 2010 r., choćby nie wiem co. Jednak wiele innych szczytów jeszcze przede mną. Nie pobiegnę już tak szybko na nartach, ale za to można zrobić coś dużo lepszego w innych sferach życia.

Jak wygląda rodzinne planowanie?

Mój mąż rozpoczął ostatnio duży alpejski projekt, pojechaliśmy kamperem w trójkę w góry na dwa i pół miesiąca. Jesteśmy z synkiem w kamperze, czasem robimy jakieś wycieczki, a Kacper realizuje w tym czasie swoje cele w górach, w Alpach. Wspólnego rodzinnego czasu też nam nie brakuje. Gdy wiedzieliśmy, że Kacper przygotowuje się do tego wyjazdu, nie planowaliśmy nic na ten okres. Ostatnio jednak powiedziałam mu „tak byśmy się gdzieś we wrześniu wygrzali, gdzie jedziemy?”. „Dobra, Grecja, Ateny, na Olimp wejść trzeba”. Mojemu mężowi dwa razy nie trzeba mówić, od razu zapyta, na kiedy ma być spakowany. Jest instruktorem, więc prowadzi zaplanowane wcześniej kursy, ale wystarczy, że kończy o 16 i o 18 już może jechać.

W Pani życiu pojawiło się dużo więcej spontaniczności.

Na pewno, bo wcześniej wszystko było zaplanowane cztery lata do przodu.

Może być Pani przykładem dla innych młodych rodziców, że z małym dzieckiem też można być spontanicznym i nie trzeba sobie wszystkiego odmawiać.

Nie trzeba, tylko trzeba się trochę bardziej nagimnastykować, bo to jednak jest maluszek. Gdy Hugo miał 10 dni, jechaliśmy już z nim do Dusznik, oczywiście z całym niezbędnym wyposażeniem. Samolotem też lataliśmy, pierwszy wspólny lot miałam z nim w dwójkę. Niektórzy rodzice pytają mnie, jak on sobie radzi w tym wózeczku za mną. Normalnie, dla niego to jest życie, śpi sobie i jest zadowolony. Gdy miał miesiąc, już był w tym wózeczku, codziennie w nim jest, więc wszystko jest kwestią przyzwyczajenia dziecka i siebie. Nie choruje, dobrze się rozwija, jest zadowolony, tylko trzeba mieć siły, żeby to ogarnąć.

Ostatnio odebrała Pani rower gravelowy oraz elektryczny rower gravelowy. Z czego wynika ta przesiadka z roweru górskiego?

Przez ostatnie dwa lata miałam świetny rower górski [Merida Big.Nine 7000, która została zlicytowana dla WOŚP – red.]. Do tego świetnego roweru górskiego przymocowałam wózek i pomyślałam: „kurczę, on się tu marnuje”. Uznałam, że to nie jest ten czas, abym miała taki rower. Teraz jest mi potrzebne przypiąć wózeczek do roweru czy założyć do niego fotelik i iść na łatwą i bezpieczną trasę, żeby trochę popedałować, ale też żeby ten maluszek był bezpieczny. Stąd wziął się pomysł na rower gravelowy. Oczywiście wciąż mamy też rower szosowy [Merida Scultura Disc Force Edition – red.] i nie oddajemy go nikomu. Będą na nim robione treningi, a na gravelu [Merida Silex 400 – red.] będą spokojniejsze jazdy. Jeśli chodzi o rower elektryczny [Merida eSilex 400 - red.], to mam nadzieję, że mój tyłek na nim nie usiądzie [śmiech]. Wymyśliliśmy sobie, że przyda się mężowi w pracy. Gdy ma kursy, to codziennie czasem przez 10 dni musi pokonać drogę do Murowańca. Mógłby tam spać, ale woli wracać do nas. Będzie mu trochę łatwiej niż dotychczas, gdy chodził tam pieszo. Choć jest szybki i radzi sobie, to stwierdziliśmy, że w ten sposób pomożemy mu w pracy. Mam nadzieję, że dla mnie nie nadszedł jeszcze czas na elektryka, by byłoby to dla mnie nieziemską ujmą na honorze [śmiech]. Do jazdy na co dzień chciałabym zostawić go sobie, gdy będę po sześćdziesiątce. Póki co mam na tyle mało czasu na aktywność fizyczną, że nie chcę jej marnować na tego typu pomoc.

Ma Pani jakieś rady dla młodych adeptów kolarstwa?

Chyba nie jestem do tego odpowiednią osobą. To bardzo ciężki sport, trochę podobny do mojego, który uprawiałam przez kawał życia, w którym pogoda ma bardzo duże znaczenie. Nie ma się co łamać z tą pogodą, tylko robić swoje. Poza tym podziwiam tych, którzy uprawiają kolarstwo, choćby na tych wszystkich zjazdach. Podziwiam ryzyko, które rowerzyści podejmują w zasadzie od małego. Trzymam kciuki, żeby nigdy nie kończyło się to złamaniami czy obtarciami, oby jechali przez życie jak najlżej. Śledzę wyścigi kolarskie, ale nie mam chęci, żeby się ścigać. Kiedyś, gdy byłam w swojej najwyższej formie fizycznej, i dziennikarze wiedzieli, ile mi zajmuje np. podjazd w Sierra Nevada, mówili, żebym wystartowała w jeździe na czas w kolarskich mistrzostwach Polski. Te czasy były dobre, co tu dużo mówić, ale to było tylko pod górę, poza tym nie chciałam, tyłek boli, plecy bolą [śmiech]. Dla mnie rower sprawdza się jako uzupełnienie. I to jakie!

Rozmawiał: Mateusz Musioł, Merida Polska

***

Justyna Kowalczyk-Tekieli – dwukrotna mistrzyni olimpijska w biegach narciarskich (Vancouver 2010 i Soczi 2014), wicemistrzyni olimpijska (Vancouver 2010) oraz dwukrotna brązowa medalistka olimpijska (Turyn 2006  i Vancouver 2010), dwukrotna mistrzyni świata, trzykrotna wicemistrzyni świata i dwukrotna brązowa medalistka mistrzostw świata. Jedyna zawodniczka, która 4 razy z rzędu wygrała prestiżowy cyklu Tour de Ski, jedyna zdobywczyni 4 Pucharów Świata w biegach narciarskich w ciągu 5 lat, łącznie wygrała 50 zawodów Pucharu Świata. Zawodniczka z największą liczbą zwycięstw (14) w biegach z cyklu Tour de Ski, 29 razy stawała na podium biegów Tour de Ski. Po zakończeniu kariery sportowej w latach 2018–2021 była asystentką trenera głównego kadry Polski w biegach narciarskich, a następnie do października 2022 r. dyrektorem sportowym Polskiego Związku Biathlonu. Odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski oraz Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. W 2020 r. wyszła za mąż za alpinistę Kacpra Tekielego, w 2021 r. urodził im się syn Hugo.

Śledź Justynę Kowalczyk-Tekieli w internecie:

Facebook

Instagram

Twitter

  • ROZSZERZONA GWARANCJA MERIDA

  • ZAREJESTRUJ SWÓJ ROWER

  • POZNAJ SZCZEGÓŁY